Szczęście to stan umysłu

Ale mój umysł płata mi figle. Dlaczego? Bo mam (niemal) wszystko, aby być szczęśliwą. Lecz niestety, w mojej głowie ciągle jest coś nie tak. Dobrze byłoby zatem wprowadzić jakiś plan naprawczy na kolejne miesiące. Takie – mocno przyspieszone – postanowienia noworoczne. Ok, nie postanowienia. Plan. To brzmi bardziej sprawczo.

Stan na dziś

Zacznijmy zatem od tego, w jakim miejscu jestem teraz. Może, gdy to napiszę, dla mojej głowy rzeczy staną się bardziej realne. Zatem:

  • mam pewnego rodzaju ogromne zabezpieczenie na przyszłość. Coś, o czym marzy ogromna ilość osób, na warunkach, na których większość z nich nie może liczyć. Bez zakredytowania na najbliższe kilkadziesiąt lat.
  • jestem zdrowa. A przynamniej niezdiagnozowana. Fakt, pojawiające się cyklicznie migreny trochę psują ten obraz, ale wiemy wszyscy, że mogło być gorzej.
  • mam bardzo niewielki, ale systematycznie rozwijający się biznesik. I gdybym poświęciła mu nieco więcej czasu, mógłby się rozwijać jeszcze szybciej.
  • mam wykupione bilety na wylot do mojego najukochańszego miejsca na ziemi. Co prawda, za kilka miesięcy. Jednak zawsze lepiej być przed, niż po.
  • mam gdzie spać. Mam też środki na wszystko, czego mi potrzeba (potrzeba, a nie co mi się marzy).
  • mam niekończońcą się listę pomysłów na działanie. Jedyna wada to to, że w mojej opinii są to działania w małej skali. Ale pytanie brzmi: czy to źle?

Czego nie mam?

Obecnie mogę wskazać jeden element mojego życia, który powoduje u mnie frustrację i zniechęcenie. Towarzyszą mu poczucie beznadziei i bezsensu. Nie będę tego elementu “nazywać po imieniu”, ale każda komórka mojego ciała ma ochotę przed tym uciec. Z wielu powodów.

Tak. Ten jeden element motywuje mnie do zmiany mojego życia, gdyż nie chcę tak funkcjonować do moich ostatnich dni. Jednocześnie zabiera mi czas i energię potrzebne do zmian. Dlatego też każdy dzień to niemała walka o wykrzesanie z siebie choć minimum energii na działanie kierujące do zmian.

Niestety, są dni (jak dzisiaj), gdy naprawdę brakuje mi tej energii i robię absolutne minimum. Niestety, każdy taki dzień jest równoznaczny z wyrzutami sumienia i poczuciem straty. Walczę z tym od kilku lat, gdyż nie umiem zdrowo myśleć o odpoczynku.

Etapy zmian

Myślę, że wszystko będzie się działo systematycznie. Aczkolwiek pierwsza i najważniejsza zmiana, którą naprawdę muszę wprowadzić to zmiana diety. Mój poziom żywienia przez ostatnie kilka tygodni woła o pomstę do nieba. Tak źle nie żywiłam się już dawno. Co może być jedną z przyczyn, dlaczego tak brakuje mi energii.

Dotychczasowy postęp? Zrezygnowałam z napojów energetycznych. Niestety, tego typu napoje piłam regularnie (choć nie codziennie). Mimo iż cały czas miałam świadomość, że nie jest to najlepszy wybór na sklepowej półce. Ale sytuacja na dziś wygląda tak, że mogę napisać, że “energoli” nie piłam od trzech, może czterech tygodni. Uważam to za spory sukces. Zwłaszcza, że już nawet nie kieruję wzroku w ich stronę podczas zakupów.

Kolejny postęp? Udało mi się ograniczyć/ choć nie wyeliminować/ alkohol. Nie żebym miała jakiś ogromny problem w tej materii, ale jest to znacząca zmiana na plus.

Co będzie kolejne…?

Słodycze

Dobra, tu pojawia się ogromny problem, bo nie ma dnia, abym nie przekąsiła czegoś słodkiego. Batonika, dwóch albo paczki ciastek. Jeszcze nie widzę po sobie efektów, ale nie ma się co łudzić, że to nigdy nie nastąpi. Muszę zaleźć im jakieś dobre zastępstwo. Bardzo się postaram, aby były to owoce i orzechy.

Dobra część tej historii jest taka, że niemal nie piję słodkich napojów. Tak naprawdę mam wrażenie, że ich receptury tak mocno sie pozmieniały, że przestały mi smakować. Ale nie czuję żalu.

Minimalizm

I jest, i go nie ma. Już kiedyś pisałam, że przez mój biznesik mam w domu sporo rzeczy, które w nim wykorzystuję. I wciąż dochodzą nowe. Aczkolwiek sukces ostatnich kilku tygodni jest taki, że na bieżące zamówienia musiałam zamawiać mniej materiałów niż zazwyczaj.

Dla tych, którzy będą chcieli stawiać mój minimalizm w kontrze do biznesu, mówię “spokojnie“. Mimo iż szyję maskotki, nie wyrzucam żadnego materiału, który mi zostaje. Serio, wszystkie ścinki trzymam w domu, choć zajmują już naprawdę sporo miejsca. Ale mam plan na ich wykorzystanie. Tylko jeszcze się za to nie zabrałam…

Na szczęście ubrań ani żadnych innych dodatków nie kupuję. Tego mam w opór. Jedynie muszę kupić buty jesienno-zimowe. Jak zwykle jedna para na cały ten okres.

Moja dwubiegunowość

Ponieważ psychologią interesuje się niemal od zawsze, czasami zdarza mi się w głowie diagnozować różnych ludzi. W tym i siebie. I analizując moje nastroje na przestrzeni ostatnich kilku, może kilkunastu lat, ciężko mi nie myśleć, że mam chorobę afektywną-dwubiegunową.

Nie, nie zdiagnozował mi tego żaden specjalista, więc to nie tak, że wiem, że to mam. Ale… moje życie to naprawdę ciągłe wahania między manią a depresją. Są okresy, gdy wszystko mi się chce i jestem pełna wiary, że wszystko mi się uda. Po nich następuje czas, gdy moją duszę oplata mrok i mam wrażenie, że tylko jedna rzecz trzyma mnie w pionie.

Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że tego się tak łatwo nie diagnozuje. Jednak, gdybym miała opisać swoje życie, tak to właśnie widzę.

Cel jest jeden

Jeśli czytaliście poprzednie wpisy, to doskonale wiecie jaki. Jeśli nie, ujmę to krótko – przeprowadzka do Aten. “Niestety” nałożyłam sobie pewien deadline na spełnienie tego marzenia, więc zaczynam mieć lęki, co się stanie, gdy tego nie spełnię.

Wiem, nic się nie stanie. Ale wiem też, że będę się czuła jak skończony nieudacznik. Z drugiej strony, jest to tym większy motor do działania i zmiany swojego życia i funkcjonowania. I moje koło “życia” się zamyka.

U niektórych z Was może pojawić się zagwozdka: ale po co to robisz? Odpowiedź jest prosta. Bo muszę mieć jakiś cel, aby wstać jutro rano. I pojutrze. I kolejnego dnia. Bo nie chcę, aby kolejne kilkadziesiąt lat mojego życia wyglądało tak, jak to ma miejsce teraz. A zmiany są dobre.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top