Tego bloga prowadzę od kilku dobrych lat, a idea minimalizmu przyświeca mi jeszcze dłużej. Aczkolwiek nie raz już pisałam, że w tej materii nie jestem zbyt ortodoksyjna. Dlatego na pewno mam więcej ubrań niż przeciętna minimalistka. Czuję jednak, że mam ich więcej, niż tak naprawdę chciałabym mieć.
Wyzwanie #nonshopping
O tym wyzwaniu przebąkuję tu od czasu do czasu. Niewiele o nim piszę, ale to nie jest tak, że go nie uskuteczniam. Wręcz przeciwnie, wydaje mi się, że idzie mi całkiem nieźle. W tym roku tak naprawdę nie kupowałam żadnych ubrań chyba od kwietnia. Wyjątkiem były buty zimowe, które kupiłam w listopadzie.
Owszem, zakupy z początku roku były większe niż te, które robie zazwyczaj, ale musiałam uzupełnić garderobę o kilka pozycji. Bardzo podobnie było w poprzednich latach. Już dawno zostawiłam za sobą zakupowy szał i moje wyjścia do galerii handlowych są teraz dużo, dużo rzadsze.
Skąd te ubrania w mojej szafie?
To oczywiście pytanie retoryczne. W końcu ubrania kupuję od dobrych kilku lat. I nie wszystkie udało mi się zniszczyć w tym czasie. Dlatego obecnie znalazłam się w punkcie, gdy chętnie pozbyłabym się przynajmniej połowy z nich. Choć jeszcze do tego dojrzewam.
Część na pewno “donoszę” w ciągu najbliższych kilku miesięcy. Ale znajdzie się też część, którą będę się musiała po prostu zająć i wystawić na Vinted bądź innej platformie. Vinted wydaje się pierwszym wyborem, ale nie jest to moja ulubiona strona. Wiele z wystawionych ubrań “wisi” dobrych kilka miesięcy, mimo iż wystawione są za kwoty rzędu 2/3 zł.
Oczywiście, mam też takie ubrania, które są zwyczajnie za małe. Ale – przez wrodzony optymizm – nie umiem się ich pozbyć. Nie wykluczam, że kiedyś się poddam w swej wierze. Ale to jeszcze nie ten dzień.
Nie sądziłam, że nieniszczenie ubrań może być taką upierdliwością. Niby powinnam się cieszyć. że okazały się tak trwałe. A tymczasem stoję przed dylematami, na które nie mam ochoty.
Przegląd szafy vol. ?
Takie przeglądy robię co jakiś czas. I wydawało mi się, że mam rozsądną ilość ubrań. Jednak teraz czuję się nimi przytłoczona. Wkurza mnie siłowanie się z szufladami. I choć to raczej przez Ikeowe meble, nie ubrania, mniej tych drugich byłoby ułatwieniem. Ponad wszystko cenię sobie wygodę, a nie ilość. A nastał ten moment, gdy te dwa aspekty zaczynają się wykluczać.
Możliwe, że odświeżenie niektórych outfitów i zmiana stylu delikatnie pomoże. O ile uda mi się utrzymać ten trend dłużej. Jeszcze kilka lat temu chętniej zakładałam sukienki na codzień. Dziś wybór to 100% jeansy + T-shirt lub bluza. A sukienki zakładam tylko na specjalne okazje.
Przegląd szafy oczywiście może pomóc, jednak ubrania wystawione na Vinted nadal trzeba gdzieś przechowywać do momentu sprzedaży. A ta, jak wspomniałam, idzie mi opornie.
Jestem przytłoczona
Nigdy nie sądziłam, że taka pierdoła jak nadmiar ubrań, może być tak frustrująca. Niby nic wielkiego. Wszystko mam pochowane w szafie i regałach, ale codzienny wybór garderoby mnie po prostu irytuje. Fakt, to wina małych szuflad w komodach, jednak ich nie powiększę, a ilość ubrań mogę zmniejszyć.
Cieszę się, że dawno nic takiego nie kupowałam, bo byłabym na siebie zła. A teraz przynajmniej mogę “schodzić ze stanów”, czyli używać do momentu, aż coś się nie zniszczy i nie wyląduje w kontenerze.
Już wczoraj jedna z moic bluz została skazana na ten los, gdyż zepsuł się w niej zamek. I oczywiście, normalnie mogłabym nosić ją po domu. Ale w obecnej sytuacji wyląduje w kontenerze na ubrania. Wówczas albo ktoś naprawi zamek, albo zostanie przerbiona na czyściwo. A ja zyskam te kilka cm przestrzeni.
I tak rzecz po rzeczy… Dobrze, że chociaż podkłady zużywa się szybciej.