Wiecie, ile lat temu powstał ten blog? Ok. 4,5. Tak. Cztery i pół roku temu odpaliłam tę stronę. Pełna zapału i minimalistycznych myśli. Pełna natchnienia i wiary w powodzenie tej misji. I po tym czasie jedyne co “zostało pełne” to moje szafy, szuflady i różnego rodzaju pudełka.
Biiznessss
Jednak nie ma się co dziwić. Dwa i pół roku temu, czyli ok. dwa lata po powstaniu tego bloga, odpaliłam swój kolejny projekt. Tak, tak. Sklep Madena Handmade. Moje drugie, aczkolwiek nie ostatnie “internetowe dziecko” (nie zapominajmy o zyczmiszczescia.pl ;)). O kolejnym nawet nie wspominam…
Wracając jednak do Madeny… zamysł był prosty: hafciarka + personalizacja różnych rzeczy haftami. Wiecie, ręczniki, szlafroki, koszulki, itp. Ale nie. To by było zbyt proste. Cały koncept zmienił się, gdy na YouTubie odkryłam filmy, na których szyte są maskotki. I od tego czasu to stało się główną drogą mojej działalności.
Oczywiście, jak wsiąkniesz w craftowy YouTube, odkryjesz kolejne tony inspiracji do tworzenia różnych rzeczy. I co z tego? To, że kilka miesięcy temu kupiłam ploter, Cricut Maker 3. I oczywiście nie zapominajmy o moich sezonowych zajawkach na szydełkowanie…
Materiały, nici, folie…
Pudełka, pudełka, pudełka. Plastikowe i zamykane stały się nieodłącznym elementem mojej codzienności. Gdzie się nie obrócisz, tam pudełko. Albo z materiałami, albo z nićmi, albo z włóczką czy innymi przydasiami. W materiałach różnego typu po prostu tonę. Naprawdę nie wiem, gdzie to już upychać. Następny problem to konieczność zamawiania kolejnych metrów materiału pod każde nowe zamówienie.
Historia z ploterem też mi życia nie ułatwia. Tu z kolei pokłosie mają moje wycieczki do sklepu Action. Och, ile tam jest pięknych, różnorodnych papierów, z których można tworzyć ciekawe projekty. I nie zapominajmy o foliach do naklejania. Nie da się mieć plotera bez całych zapasów folii. A ich rodzajów jest prawdziwe zatrzęsienie.
Hobby. Nie jedno
Kilka lat temu na blogu pojawił się pewien wpis. Już wtedy pisałam, że jest to nieminimalistyczne hobby. Choć nie ma co ukrywać, w tym wypadku bardziej chodzi o ilość węży, a nie o ilość rzeczy do ich hodowli. I na chwilę obecną moja gromadka liczy trzy sztuki. Zbożówkę Błażejka, regiusa Lilkę i węża Heleny Agatkę. Imion sporo, ale przy tej grupce jeszcze łatwo się połapać.
Mało? Nie zapominajmy o fotografii. Tj. dwóch aparatach, każdy innej marki. I całej kolekcji różnorakich obiektywów. To jednak potraktujmy jak inwestycję 😉 choć oczywiście taką, która jednak tę przestrzeń w domu zajmuje.
Ok. Tu historię o hobby mogę chyba zakończyć. No chyba, że weźmiemy pod uwagę jeszcze czytanie. Myślę, że regał z książkami dobitnie o tym świadczy. Aczkolwiek, kilka miesięcy temu przeniosłam się na Storytel, a część książek sprzedałam.
Nie panuję nad tym…
Gdzie się podział mój minimalizm? Ubraniowy jako tako się trzyma. Choć i tak uważam, że mam więcej ubrań niż powinnam mieć. Coś tam sobie wisi na Vinted, choć bez większego odzewu. Ale daję sobie na to czas. Z założenia i tak wolę pozużywać te ubrania, niż wyprzedawać je za grosze. Najważniejsze to ograniczyć ilość przed przeprowadzką 😉
Ale materiały… to zupełnie inna historia. Jak nad tym nie zapanuję to zeświruję. Po prostu. Czuję się przytłoczona. Nawet przez chwilę miałam pomysł, aby wynająć sobie osobną pracownię. Ale niestety, budżet nie spina się na tyle, abym mogła sobie pozwolić na takie dodatkowe koszty. Więc chwilowo muszę kombinować.
Aczkolwiek plan wydaje się dość prosty: uszyć tyle maskotek ile się da, aby zużyć jak najwięcej materiałów i z tym wystawiać się w różnych miejscach. Widzicie pewien słaby punkt tego planu? Tak, na uszyte maskotki też potrzebne jest miejsce. Ale wmawiam sobie, że nad tym będzie mi już łatwiej zapanować.
Jaki jest plan?
Muszę to wszystko robić sukcesywnie. Małymi kroczkami. Małą łyżeczką, ale często – jak to mówią mądrzy ludzie. Wiecie, najpierw zacznę od szuflady z kosmetykami, bo to małe odzwierciedlenie reszty mojego otoczenia. No i przede wszystkim zużywanie wszystkiego, co się da. Bo wyrzucać wiele nie ma czego.
W tym wszystkim mam jeszcze sporą motywację, ponieważ planuję (a właściwie muszę) odświeżyć pokój. Czyli przede wszystkim malowanie. A chyba nie ma lepszej okazji na takie generalne porządki. Choć najbardziej boję się tego, że zwyczajnie w połowie braknie mi energii. I nawet moja frustracja obecnym przytłoczeniem, okaże się niewystarczająca.
Morał
Sama nie wiem (no dobra, trochę łatwo to zgadnąć), kiedy mój minimalizm tak bardzo zaniknął. Nigdy nie lubiłam mieć wielu rzeczy. Ponadto, zdecydowanie wolę mniej zagracone przestrzenie, a sama doprowadziłam swoje otoczenie do takiego stanu.
Najłatwiej byłoby zacząć od książek i je np. sprzedać. Ale zostały mi tytuły, które po prostu chcę mieć w wersji papierowej. “Kolekcja” węży i aparatów raczej w najbliższym czasie się nie powiększy. Ale na gady potrzebuję obecnie nieco więcej miejsca, tak po prostu dla ich dobra.
Pozbycie się materiałów i hafciarki w ogóle nie wchodzi w grę. Znalezienie nowego lokum też raczej należy do misji mniej prawdopodobnych. Pozostaje zatem walczyć tym, co jest i powoli i sukcesywnie odgracać ten mój mały świat.