Dosłownie dwa dni temu dodałam wpis, w którym trochę żaliłam się na nieporządek, jaki panuje w moim pokoju. A ponieważ jestem człowiekiem czynu, nie czekałam dłużej, aż sytuacja się pogorszy i posprzątałam. Tak trochę.
Malowanie ścian
Ponieważ mój habitat to dość niewielki pokój, niezbyt trudno jest go zagracić. Do tego kilka lat temu wpadłam na doskonały pomysł, aby pomalować go na stosunkowo ciemno szary kolor. Dodajcie sobie dwa do dwóch. Sami rozumiecie, że takie otoczenie może być przytłaczające.
Dlatego pierwszym krokiem do odgruzowania i odświeżenia było malowanie. Jestem bardzo zadowolona, bo wszystko poszło mega sprawnie i teraz mam w pokoju ściany szare, ale dużo jaśniejsze. Oczywiście, dylemat z wyborem koloru był dość duży, ale jednak ciągnie mnie do tych szarości i wiem, że np. beże to nie mój klimat. A żadnego konkretnego koloru na ścianach nie chciałam mieć.
Zatem zaopatrzona we wszelkie możliwe akcesoria, zaczęłam swoją misję w piątek po pracy. Wówczas uporałam się z sufitem. A od samego rana w sobotę walczyłam ze ścianami. W efekcie tego, już ok. 13:00 temat malowania był zakończony.
Przemeblowanie
Jeśli wybór farby wydaje się trudnym zadaniem, to wykminienie, jak mam przestawić meble, było niemal misją niemożliwą. Pomiary i rysunki jak to ustawić robiłam już kilka dni wcześniej, a dzień przed ostatecznym ustawianiem dosłownie obudziłam się w nocy ze stresu.
Brzmi to absurdalnie, ale naprawdę, zmiana układu mebli w pokoju sprawiła, że autentycznie byłam zestresowana tym, czy nowy układ będzie mi odpowiadał. Możecie sobie wyobrazić większy poziom szukania sobie absurdalnych problemów? Bo w najgorszym wypadku, powrót do starego układu “WCALE” nie był możliwy. Moje rozkminianie bzdur to dramat.
Misja zakończona sukcesem
Nie mogę napisać, że jest idealnie. Ale na pewno jest lepiej. Obecny układ daje, przyjamniej wizualnie, wrażenie nieco większej przestrzeni. I chyba mogę napisać, że faktycznie tej przestrzeni trochę zyskałam. Co prawda, nadal nie wszystko jest tak schowane, jakbym chciała. Ale już pisałam, małymi kroczkami do celu.
To, co z pewnością się udało, to wyrzucenie wielu niepotrzebnych papierów, odkładanych po zakupach i nie tylko. Znalazło się też kilka zaproszeń na śluby sprzed wielu lat. Nie wiem, po co to było trzymać. Ale problem już jest z głowy. I kilka jeszcze mniej potrzebnych kartek, które podzieliły śmietnikowy los zaproszeń.
Sukcesywne odgracanie
Co by nie mówić, dopiero najłatwiejsze za mną. Teraz najważnejsze to skupić się na powolnym, aczkolwiek sukcesywnym pozbywaniu się nagromadzonego stuff’u. Dzisiejsze upały były nieco męczące, choć to byl całkiem dobry moment na wystawienie chociaż kilku rzeczy na Vinted. Ale nie skorzystałam.
Jeszcze zastanawiam sie, co zrobić z kilkoma rzeczami, które nie do końca nadają się na sprzedaż, ale też bez sensu jest je wyrzucać. Są to m.in pudełko puzzli czy jakieś inne drobne gierki. Dobrze byłoby to puścić w świat, ale jeszcze nie mam wizji komu je podarować. Ewentualnie może trafią na jakiś bazarek dla zwierząt.
Największym krokiem będzie oczywiście szycie maskotek, w celu maksymalnego wykorzystania materiałów, które mam w domu. Dziś do tego też był całkiem dobry dzień. Ale mam tak ładnie wysprzątane, że nie chciałam brudzić ścinkami materiałów. Dlatego ruszę z tym na dniach. O ile czas pozwoli, bo szykuje się całkiem niezła współpraca… 😉