Tydzień temu, ze względu na wyjazd służbowy, nie mogłam Was uraczyć aktualizacją mojego wyzwania, ale już wracam. A kolejny taki wpis pojawi się pewnie za kilka tygodni, bo niedługo wylatuję na urlop. Niemniej, rzeczy mam coraz mniej…
Uwielbiam to wyzwanie
Dzisiejszy wpis nie będzie za bardzo ani aktualizacją ani żadnym podsumowaniem. Bardziej znakiem, że – mimo przeszkód – kontynuuję pozbywanie się zbędnych gratów. Choć tak naprawdę, w ciągu tych dwóch tygodni w koszu wylądowała tylko jedna rzecz (stara szminka), dziś nadrobię za te 14 dni i tyle też rzeczy wyląduje w śmieciach.
Co prawda, nie są to jakieś wielkie gabarytowo przedmioty, ale wciąż rzeczy, które latami leżały w pewnym koszyczku. Część już popsuta. Gdyby nie to wyzwanie, nie zajrzałabym do nich przez co najmniej najbliższych kilka miesięcy. Jeśli nie lat. Więc to wszystko działa na mnie mocno motywująco, jeśli chodzi o sprzątanie. Aczkolwiek największe porządki czekają mnie na końcu, gdy już naprawdę będę czuła, że moja przestrzeń się oczyściła.
Uwalniam głowę i parapet
Pewnie jeszcze niedawno mocno zastanawiałabym się na tym, czego się pozbyć, a czemu jeszcze dać szasnę. Ale nie tym razem. Bez skrupułów wyrzucam wszystko co niepotrzebne. Jak widzicie, tym razem były to jakieś badziewne elementy “biżuterii”, choć mało eleganckiej. Cóż, takie gadżety nosiłam w młodości. Zakładam, że wtedy były modne. Dziś mój gust wygląda zupełnie inaczej.
Jest to dla mnie doskonała nauczka, że badziwie nigdy nie utrzyma się w modzie na dłużej. Szkoda więc pieniędzy na takie gadżety w przyszłości. W końcu to zrozumiałam. Albo po prostu nigdy wcześniej się nad tym jakoś specjalnie nie zastanawiałam. Ale teraz już będę.
Za każdym razem, gdy robię takie podsumowanie, czuję wewnętrzną radość. Przede wszystkim dlatego, że udało mi się utrzymać – jako tako – konsekwencję. Może nie pozbywam się realnie jednej rzeczy dziennie, ale pozbywam się ich ciągle. Małymi kroczkami, a stale. Ponadto każdy odzyskany milimetr sześcienny cieszy coraz bardziej.
Wciąż za dużo rzeczy
Pisząc ten tekst, zrozumiałam jedną rzecz: z jednej strony uważałam się za (nieortodoksyjną) minimalistkę, bo ograniczyłam kupowanie nowych rzeczy, a z drugiej strony nie pozbyłam się ich nadmiaru z domu. Dziwne. Czy w związku z tym, nie jestem minimalistką? Wykłócać się ani udowadniać niczego nie będę. Ale wciąż pracuję nad sobą, aby dawać dobry przykład i lepiej żyć w przyszłości.
W wyobraźni mam już urządzone swoje przyszłe mieszkanie i zdecydowanie nie ma w nim miejsca na nadmiar rzeczy. Choć znajdzie się w nim miejsce dla wszystkiego, co dla mnie ważne. A przedmioty sensu stricto, do tej grupy nie należą.
Ogólnie rzecz ujmując, obecnie znajduję się tak dziwnym momencie życia, że w każdej chwili może nadejść moment, gdy wielkie porządki staną się faktem i nie będę się tak patyczkować z jedną rzeczą dziennie, tylko w koszu wyląduje tego dużo, dużo więcej na raz. Aczkolwiek chwilowo brakuje mi na to czasu, gdyż w wolnym czasie szyję maskotki na zamówienie albo pracuję nad nową stroną. Tzn. próbuję pracować, bo póki co rozwiązuję problemy. Ale mam nadzieję, że po moim powrocie z urlopu, strona ruszy. Ale to już historia na zupełnie inną historię… 😉