#lessisnow challenge – tydzień 6.

Powiedziałabym, że wyzwanie Less is now idzie mi całkiem nieźle. Mam za sobą już 6. tydzień, a wciąż pozbywam się kolejnych rzeczy. W tym tygodniu przełamałam jednak ostatnią passę ubraniową i moja uwaga skupiła się na różnych bibelotach.

Poniedziałek – niedziela

W zasadzie mogłabym rozbić każdy dzień tygodnia na kolejny akapit, jednak tym razem nie widzę w tym sensu. Przez cały tydzień skupiałam się na wyrzucaniu różnych przypadkowych przedmiotów, głównie z koszyczków na parapecie. I obecnie z 3 pełnych pojemników został mi jeden. A jego zawartość i tak planuję przełożyć do innego pudełka. Więc nie dość, że opróżniłam 3 koszyczki, to jeszcze one same wkrótce trafią do kosza /albo do oddania/.

Co prawda, wszystko i tak większość czasu zasłonięta była zasłoną. Ale ogólnie podoba mi się vibe pustego parapetu, dlatego na koniec wyzwania zostanie na nim prawdopodobnie tylko latarenka na podgrzewacze. O ile uda mi się znaleźć jakieś fajne, ładnie pachnące i bezpieczne tealighty, które będę mogła w niej używać. Jeśli się okaże, że nie ma takich, samej latarenki również się pozbędę.

Póki co, działam sobie małymi kroczkami, bo dzięki temu codziennie uświadamiam sobie, ile zbędnych rzeczy przytargałam do domu przez te lata. Jasne, że mogłabym się pozbyć wszystiego za jednym zamachem, ale takie wyrzucanie/pozbywanie się dzień po dniu, daje mi całkiem sporo zabawy. I wciąż nie kończę wyzwania…

Czego się pozbyłam?

Choć planem na ten tydzień była szafa, ta musi jeszcze poczekać. W tym tygodniu skupiłam się na różnościach z różnych części pokoju. Tydzień zaczęłam od wyrzucenia plastikowej świnki skarbonki, która już jakiś czas temu przestała spełniać swoją funkcję. Utrzymała się te kilka nadprogramowych tygodni tylko dlatego, że dostałam ją od mamy. Ale stwierdziłam, że jednak nie ma to dla mnie aż takiego znaczenia, by świnka stała kolejne tygodnie na parapecie.

Później pogrzebałam w moich koszyczkach i nie musiałam dużo szukać, aby znaleźć kolejne przedmioty, których pora się była pozbyć. Jak widzicie na zdjęciu, bransoletka z panterkę była w dość niezłym stanie, ale na pewno już nigdy bym jej nie założyła. Dlatego trafiła do kosza. Tak jak zniszczony łańcuszek z wisiorkiem niewiadomego kształtu /serio, ciężko było stwierdzić, co ten wisiorek przedstawia/.

W czwartek przyszła pora na pozbycie się puzzli, które spędziły w mojej szafie 8 lat! Żeby było śmieszniej, pudełko było jeszcze zafoliowane. Dlatego nie miałam serca, żeby je wyrzucać. Co prawda, dałam info na swoim Instastory, że chętnie je oddam, ale nie było chętnych. Dlatego zostawiłam je obok naszego śmietnika. Po kilku godzinach już ich nie było, więc wierzę, że znalazł się na nie chętny. Bardzo mnie to cieszy.

Bywa zabawnie

Z różnych powodów nie udaje mi się regularnie wyrzucać rzeczy, ale jeśli któregoś dnia tego nie zrobię, nadrabiam w kolejnym. Dlatego w sobotę musiałam pozbyć się dwóch przedmiotów i nie ukrywam, że jeden mnie całkiem rozbawił.

Mam na myśli ten gruby, plastikowy, “złoty” łańcuch na szyję. Co miałam w głowie, gdy go zamawiałam? Bo jak dobrze pamiętam, przyszedł do mnie z Aliexpress. Co jeszcze zabawniejsze, sam “łańcuch” był wciąż w folii, co zdecydowanie jest dowodem na to, że nigdy go nie nosiłam. Na szczęście. Bo nie umiem sobie wyobrazić większego przykładu bezguścia 😀

Z tego co pamiętam, kolczyków też często nie nosiłam, ale ich bigle były już lekko zaśniedziałe. Więc nie ryzykowałabym ich noszenia, aby nie narobić sobie dziadostwa w uszach. Z resztą ich łańcuszki też nie grzeszyły świeżością, dlatego pozbyłam się tych kolczyków bez skrupułów.

Dziś też nie poszalałam i w koszu wylądowała badziewna plastikowa bransoletka. OK, może gdyby była jeszcze modna, dałoby się ją nosić, ale cóż… nie te czasy. Jednak to też pokazuje mi pewną rzecz: klasyka zawsze się obroni. A co za tym idzie, klasyczna, elegancka i minimalistyczna biżuteria nigdy nie wyjdzie z mody i to w nią zawsze warto inwestować. A wszystkie te bazarowe badziewia z wieszaków przy kasach w sklepach z ubraniami to strata pieniędzy.

Bonusowy bonus

Poza kilkoma opisywanymi przedmiotami, pozbyłam się w tym tygodniu czegoś jeszcze: kilkudziesięciu centymetrów włosów. Może mało ma to wspólnego z minimalizmem, ale jakby dobrze opowiedzieć tę historię, to można by to pod minimalizm podciągnąć. Otóż miałam już całkiem długie włosy, które zapuszczałam od kilku lat. Ale co z tego, że były długie, jeśli poziom ich zniszczenia powodował, że wyglądały źle.

Testuję obecnie szampon i odżywkę, które za jakiś czas opiszę na blogu, ale nie były to specyfiki magiczne. Nie odratowałyby włosów w tak marnym stanie, więc musiałam podjąć drastyczne decyzje. I startuję od nowa z zapuszczaniem włosów, lecz tym razem postaram się lepiej o nie zadbać. Choć różnie może być, bo nigdy nie byłam jakąś zagorzałą włosomaniaczką. Choć pewnie – przynajmniej na początku – poszukam jakichś wspomagających specyfików na włosy. Mam nadzieję, że takie znajdę i za jakiś czas będę mogła Wam coś polecić.

Kilka wpadek

Mimo iż od kilku tygodni z zapałem pozbywam się kolejnych przedmiotów, w tym tygodniu zaliczyłam kilka “wpadek”. Mianowicie dość spontanicznie zamówiłam jedną książkę i kilka kosmetyków. Na usprawiedliwienie dodam, że książka wydaje się wartościowa pod kątem mojego biznesu, a kilku nowych kosmetyków i tak potrzebowałam.

Nooo… może niekoniecznie nowej pomadki, ale od jakiegoś czasu polowałam na ładny matowy nude i w końcu jeden został mi polecony. Stwierdziłam, że kupię go na testy, bo jak się sprawdzi, to będę mogła używać go na codzień. Albo chociaż na większe wyjścia. W zamian oczywiście pozbędę się kilku innych pomadek, który straciły swoją szasnę na zużycie.

Nie mam też dużych wyrzutów sumienia ze względu na te zakupy, bo tylko testowanie różnych produktów pozwoli mi na skompletowanie idealnej kosmetyczki. Jasne, że nie będzie ona specjalnie wielka, ale czemu miałaby się ograniczać do podkładu i pudru. Sprawdzonych kosmetyków mogę używać na codzień. Mogę również polecać je dalej.

P.S.

To wyzwanie podoba mi się z jeszcze jednego powodu – w końcu mam motywację i temat, na który mogę regularnie tu pisać. Dodatkowo przesłuchałam kolejną książkę o minimaliźmie i mam wrażenie, że ponownie nabieram wiatru w żagle w tej materii. Szczerze nie mogę się doczekać, aż kolejne przedmioty opuszczą mój dom, a ja odkryję kolejne zalety minimalizmu.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top